SADE Soldier of Love LP
- Vinyl, LP, Album
Ostatni studyjny album Sade. Czy będzie jakiś kolejny? Mam nadzieję, że tak, chociaż powoli przestaję w to wierzyć. Na "Soldier Of Love" przyszło nam czekać równie długo. Album ukazał się 10 lat po premierze "Lovers Rock", który ujrzał światło dzienne w 2000 roku. Czy był to album doskonały? Album, na który warto było czekać tyle lat? Hmmm... Będąc ultrasem Sade muszę odpowiedzieć "tak". Natomiast jeśli miałbym odłożyć bycie fanem na bok i ocenić zawartość tego krążka jedynie z perspektywy "zwykłego" słuchacza, to chyba niekoniecznie.
Jestem zakochany w jej głosie i uwielbiam każdy jej album. Nie zrozumcie mnie źle. Jest to naprawdę dobry album, który potrafi czarować i uwodzić. Jednak jeśli zestawimy te numery z innymi krążkami Sade, to zaczynają się schody. Niby wszystko się zgadza. Adu swoim wokalem sprawia, że świat staje się lepszy, ale... "Soldier of Love" po prostu było i w sumie nadal jest dla mnie zbyt "proste". Uważam, że Sade na tym krążku straciło swoją tajemnicę, swój niepowtarzalny klimat.
Powiem więcej, gdyby nie znana nazwa, to prawdopodobnie album ten przeszedłby bez większego echa. Numery tutaj brzmią spoko, ale nie różnią się niczym od tego, co w tym czasie do zaoferowania mieli inni twórcy z tego gatunku. Kiedyś Sade wyznaczało trendy, nowe drogi, a teraz brzmią jak ludzie, którzy niegdyś się nimi inspirowali. Być może miałem zbyt duże oczekiwania co do tego albumu i gdyby wyszedł on tak z dwa lata po "Lovers Rock", nie miałbym z nim żadnego problemu. Jednak kiedy czeka się na coś tyle czasu, to oczekuje się wielkich, spektakularnych przeżyć.
Co prawda nie jest to ten sam poziom rozczarowania i nudy jak chociażby najnowszy Tool, ale nadal obracamy się w podobnym klimacie. Nie ma w tych numerach tego czegoś, za co pokochałem ich muzę, uleciał gdzieś ten rodzaj zadumy i romantyzmu, który był ich znakiem rozpoznawczym. Z drugiej strony "Soldier Of Love" mimo wszystko ma to coś, do czego byliśmy przyzwyczajeni i to, czego tak naprawdę oczekiwaliśmy.
Jednak żeby nie być już tak wrednym... Podobało mi się to, że Sade flirtują tutaj bardziej z nowoczesnym r'n'b. Fajne było to, że starali się zabrzmieć bardziej współcześnie, a nie nagrywali kopii "Love Deluxe". Cały czas poszukiwali, ale tym razem zrobili to w taki bezpieczny, zwykły sposób. Gdybym jednak miał wskazać najlepsze momenty tego krążka, to na bank postawiłbym na numer tytułowy. Dalej... "In Another Time", "Skin" oraz "Long Hard Road". Reszta niestety to dla mnie wypełniacze, biorąc pod uwagę to, co było wcześniej.
Pomimo iż "Soldier" nie należy do moich faworytów w ich dyskografii, to nadal pozostaje ostatnim rozdziałem w karierze Sade, więc nie napiszę, że go nie słucham i absolutnie pomijam. Kiedy już zasiadam do ich muzy, to spędzam z nimi dzień od dechy do dechy – inaczej nie potrafię. Jednak tak jak wspomniałem na początku, mam nadzieję, że Sade Adu jeszcze wyśpiewa mi jakieś nowe, romantyczne historie, tak jak to tylko ona potrafi.
Tracklista:
Strona A
1. The Moon And The Sky
2. Soldier Of Love
3. Morning Bird
4. Babyfather
5. Long Hard Road
Strona B
1. Be That Easy
2. Bring Me Home
3. In Another Time
4. Skin
5. The Safest Place