THIEVERY CORPORATION The Richest Man In Babylon 2LP
- Vinyl, LP, Album
Wiem, że to klasycy, wiem, że to ikona muzyki downtempo, ale... Robiłem do nich wiele podejść i za każdym razem wychodziłem z tych „spotkań” zrelaksowany, szczęśliwy, ale bez efektu „wow”. Nie wiem również, czy byłbym w stanie wskazać swój ulubiony album tego zespołu. Można na upartego, po długiej walce i sporządzeniu kilku wykresów, wskazać The Cosmic Game? Ten album chyba jakoś najbardziej przypadł mi do gustu, zresztą sam już nie wiem... Żaden z ich krążków, żaden numer nie został ze mną na dłużej, dlatego też to dosyć trudne zadanie.
Zawsze, kiedy wypowiadałem się na ich temat w ten właśnie sposób, słyszałem, że jak to możliwe – przecież lubię triphopowe klimaty, kocham muzykę soulową, lubię jazz itp. A jednak – jak widać – można. Thievery Corporation po prostu nigdy mnie nie porwało tak jak np. Massive Attack czy Portishead, do których byli wielokrotnie porównywani, czy to przez krytyków, czy nawet przez moich znajomych. Pomimo podobnej szufladki muzycznej, do której zostali wrzuceni, ja nie słyszę tam wielkich podobieństw. Niestety. Faktycznie – jakby starają się poruszać po tych samych rejonach – ale nie czuję w tym takiej artystycznej głębi.
Doceniam oczywiście ich kunszt, pomysł na siebie, ale brakuje mi w tym wszystkim pewnej osobowości i jakiejkolwiek emocji. Każdy numer, każdy dźwięk stworzony przez Thievery Corporation ma sprawić, że ogarnia nas błogość. Mamy się zrelaksować i płynąć w nieznane z ich muzą. Jednak w całym tym oplatającym nas groovie, klimatycznych dźwiękach, nie słyszę czegoś, co w jakikolwiek sposób sprawiłoby, że moje serce zaczęłoby bić szybciej. Wszystko to jest tak bardzo oczywiste, tak bardzo przewidywalne, że niestety moja znajomość z nimi wygląda tak, a nie inaczej. Jest to po prostu muzyka ładna, przyjemna – i tyle.
Ktoś może powiedzieć, że się czepiam, że to wielki, a nawet kultowy zespół, więc ich muzyka zasługuje na szacunek. Zgadza się, ale nie wszystko, co jest kultowe, musi trafiać w nasze prywatne gusta. Czasami, słuchając nawet muzyki w stylu downtempo, liczę na jakiś wyskok, na coś, co mnie zachwyci i jakkolwiek poruszy. Tutaj niestety tego nie ma.
Wiem, że teraz narażę się wszystkim fanom, ale Thievery traktuję trochę jak muzykę do windy – tylko że w dużo lepszej jakości i bogatszym wydaniu. No bo jeśli ktoś uważa, że np. Resolution nie sprawdziłoby się jako tego typu produkt, czy jakaś infoliniowa melodyjka, to ja nie wiem...
Tak czy inaczej, The Richest Man in Babylon uchodzi za jeden z ich najlepszych i najważniejszych albumów. Czy się z tym zgadzam? Po tym wszystkim, co napisałem, będzie głupio, jeśli teraz rzucę hasło, że faktycznie to album wybitny i fenomenalny. No niestety – nie jest, przynajmniej jak na moje ucho. Jednak mamy tutaj kilka numerów, które są godne uwagi. Until the Morning, The State of the Union czy numer tytułowy to tracki, które faktycznie nawet mi siedzą. Jednak trzy numery na prawie 60 minut muzyki to nie tak dużo...
Mimo wszystko, tak jak wspomniałem – Thievery Corporation to kapela klasyczna, i nawet jeśli nie podbili mojego serca, to nic nie zmienia w ich statusie. Może kiedyś zmienię zdanie, może jeszcze mają w zanadrzu taki album, po którym padnę na kolana. Na chwilę obecną – jest jak jest.
Tracklista:
A1 Heaven's Gonna Burn Your Eyes
A2 Facing East
A3 The Outernationalist
B1 Interlude 1:21
B2 Omid = Hope
B3 All That We Perceive
B4 Un Simple Histoire = A Simple Story
C1 Meu Destino = My Destiny
C2 Exilio = Exile
C3 From Creation 4:20
C4 The Richest Man In Babylon
D1 Liberation Front 5:04
D2 The State Of The Union
D3 Until The Morning
D4 Resolution