THE ROLLING STONES Hackney Diamonds LP
- Vinyl | LP
Osiemnaście lat czekania na nowy materiał. Czy było warto? Czy być może otrzymaliśmy nikomu niepotrzebny album, który bazuje jedynie na nazwie, która jest marką samą w sobie?
Fani i krytycy prześcigają się w opiniach na temat tego krążka. Niektórzy padają na kolana i twierdzą, że musimy być wdzięczni za kolejny albumów królów muzyki rockowej. Natomiast inni plują i mówią, że to już nie to, że nie ma co tracić czasu... Mnie śmieszą oba stwierdzenia. Zaczną od wyznawców... No jak na 80 lat na karku, to grają świetnie! Mhm. To znaczy, że gdyby mieli po 60 to byłaby to kaszana? Wiek chyba nie ma nic do tego. Pesel nie zmieni tego, że dany numer jest ok, czy też nie. No i oczywiście głos z obozu "hejterów", iż ten album jest wypełniony po brzegi autoplagiatami i Dziadki grają cały czas to samo. To teraz pytanie, co Stonesi mieli nagrać? Może synth popowy album, albo thrash metalowy i mielibyśmy dyskusję, że Panowie grają lepiej niż Meta, która od lat nie może popełnić w pełni "traszowego" albumu?
No właśnie... "Hackney Diamonds" to krążek, który im wstydu nie przynosi. Moim zdaniem jest utrzymany na tym samym poziomie co "A Bigger Bang" (2005), a może nawet jest bardziej przebojowy. Mam wrażenie, że na najnowszym albumie Panowie również postanowili wyjść do młodszych słuchaczy i dlatego ten album jest tak melodyjny. Całość rozpoczyna się od singlowego "Angry". Tak jak wspominałem ten numer to dla mnie zrzynka z Queen i cały czas słyszę "I Want To Break Free" zamiast "Don't get angry with me". Ogólnie jest to taka koncertowa piosenka, która zapewne idealnie posłuży Stonesom do otwierania koncertów. Ogólnie bardziej podobał mi się klip z piękną Sydney Sweeney, niż sam utwór.
Dużo bardziej drapieżnie i z klasą wypadają kolejne tracki, czyli "Get Close" oraz "Depending On You". Ten drugi leży mi znacznie bardziej, gdyż słychać tu mniejszą ingerencję w wokal Micka w studiu, plus ta melodia i luźna atmosfera. Ma on w sobie vibe lat 70, ale produkcja Watta nadała mu współczesnego, rockowego brzmienia. Ogólnie Watt jest postacią, która moim zdaniem mocno wpłynęła na ten album i jego brzmienie. Jest też zresztą osobą, która gra na tym albumie, więc też zapewne pomagał Stonesom "ogarnąć" pomysły, które przynosili do studia.
No, ale dobra! Przyszedł czas na duet, na który czekali wszyscy fani! "Bite My Head Off" z Paulem McCartneyem na basie! Panowie poszli w punka! Riff brzmi tak, jakby Keith i reszta nasłuchała się Ramonesów. Numer jest bardzo ok, ale nie jest to jakaś spektakularna kolaboracja, której przynajmniej ja się spodziewałem.
Nie jest to również album pozbawiony minusów. Mamy tu sporo miałkiego pop rockowego grania jak "Driving Me Too Hard" czy "Whole Wild World", które są absolutnymi wypełniaczami, przynajmniej dla mnie. Ogólnie nie miałbym nic przeciwko takim zagrywkom, gdyż nawet lubię ten bardziej piosenkowy okres lat 80 z chociażby "Dirty Work", co dla wielu pewnie jest szokiem. Jednak tamte numery miały jaja, a tutaj są, bo są i tyle. Gdybym miał natomiast wybrać moje ulubione fragmenty tego albumu i skończyć marudzenie, to zacząłbym od singlowego "Sweet Sounds of Heaven". Stonesi zaprosili tutaj do współpracy Lady Gagę i często pomijanego w tym przypadku Steviego Wondera, który zagrał na klawiszach. Ja pierd... jaki to jest banger! Zresztą tego się spodziewałem, gdyż Gaga to świetna wokalistka, która ma w sobie ten sam rodzaj charyzmy i energii co Jagger. To właśnie jej wokal niesie ten track i to w taki sposób, że mógłbym klikać "repeat" bez przerwy. Jest to numer w klimacie "Gimme Shelter" czy też "Wild Horses", a to jest chyba najlepsza recenzja i pokazanie gdzie w dysko Stonesów dla mnie znajduje się ten numer.
Kolejnym song, który bardzo mnie poruszył jest "Live By The Sword". Nie, nie chodzi o Eltona na klawiszach, a o to, że mamy w tym numerze pięciu Stonesów pierwszy raz od wielu, wielu lat. Jest to numer, gdzie na basie zagrał Bill Wyman, a na perce słychać nieodżałowanego Charliego. Brudny, bluesowo-rockowy numer, który pachnie whisky i szlugami i o to chodzi!
"Hackney Diamonds" to udany album, od muzyków, którzy już tak naprawdę nic nie muszą. Fajne jest również, że słychać, iż oni nadal czują radość z tego co robią. Jest w tym rockowa prawda i dusza, więc niech nam grają i żyją kolejne lata, bo serio Stonesi to prawdziwy skarb i dowód na to, że papierosy i narkotyki mogą zapewniać nieśmiertelność. Natomiast tym, którzy twierdzą, że ten album jest nijaki i mamy do czynienia z przeciętnym graniem, to powiem tak... It’s Only Rock ’n’ Roll... but I Like It!
Tracklista:
01. Angry
02. Get Close
03. Depending on You
04. Bite My Head Off
05. Whole Wide World
06. Dreamy Skies
07. Mess It Up
08. Live By the Sword
09. Driving Me Too Hard
10. Tell Me Straight
11. Sweet Sound of Heaven
12. Rolling Stones Blue