SLAYER Reign In Blood LP
- VINYL ALBUM
Właśnie patrzę na okładkę swojej kopii tego krążka. Czekam na natchnienie, które być może ześle mi diabeł siedzący tam na tronie, ale dziś jest jakiś milczący. Zastanawiam się również, co napisać, aby nie popaść w banał lub nie powielić schematu innych, którzy zasiadali do opisywania tego dzieła. No, ale chyba nie da się wymyślić po raz drugi koła. To, że jest to kultowy tytuł, wie chyba każdy. Bez tego albumu świat muzyki metalowej wyglądałby, a raczej brzmiałby zupełnie inaczej.
Ogólnie 1986 to nie tylko Slayer, jeśli chodzi o świat rocka i metalu – wiadomo. Otrzymaliśmy Master of Puppets Metalliki, I Against I Bad Brains, Pleasure to Kill Kreatora czy też Somewhere in Time Iron Maiden. Jak widać i słychać – działo się. Jednak Reign in Blood wyróżnia się absolutnie w tych zestawieniach. Dlaczego? Muzyka tutaj zawarta to czystej postaci piekielny ogień. Ogień, który „wypalił” nowe ścieżki w historii muzyki i pokazał ekstremalną drogę innym bandom. Bez tego tytułu pewnie nie byłoby death metalu, a przyszłe brzmienie thrashu byłoby zupełnie inne.
Panowie zaprezentowali tutaj zupełnie nowe oblicze tego gatunku, jak i podejście do metalowej muzy. Nikt tak nie grał i nie brzmiał jak oni w tym czasie. W 28 minutach tej piekielnej muzyki Panowie zamknęli esencję buntu, wściekłości i – chyba tak naprawdę – metalu. Nie znajdziemy tutaj finezji i progresji, jak chociażby na Master of Puppets. Nie ma tutaj solówek chwytających za serce, jest za to prymitywny, wręcz punkowy łomot i dzikość.
Pomimo iż poprzednie wydawnictwa Slayera też nie grzeszyły lekkim i przyjaznym brzmieniem, to tutaj Tom, Jeff, Kerry i Dave przeszli samych siebie. Nie będę tutaj również wnikać, jak do tego całego „piekła” przyczynił się kontrakt z Def Jam i „ucho” Ricka Rubina, bo to już temat na drugi „artykuł”. Tak czy inaczej – muzyka, która została tutaj nagrana, to połączenie zarówno geniuszu, jak i prostoty.
Co prawda dwa największe hity i szlagiery z tego albumu, czyli otwierający bramy piekieł Angel of Death oraz zamykający wszystko Raining Blood, to najdłuższe tracki na tym tytule. Jednak nie oznacza to, że Slayer stworzył dwa melodyjne numery, aby przypodobać się fanom, a reszta to rzeźnia. Nie, nie. Zarówno jeden, jak i drugi numer to absolutny kop w łeb słuchacza. Nie ma chyba nikogo, kto potrafi usiedzieć w miejscu przy riffie z Angel, a następnie nie wydaje z siebie tego krzyku wraz z Wujem Tomem!
Muza ta w połączeniu z tekstem dotyczącym Josefa Mengele sprawia, że zapach śmierci i krwi unosi się nad tym krążkiem od samego początku. Tematyka tego numeru wraz z „hajlującym” kozłem i logo bandu zagotowała opinię publiczną. Slayerowi zarzucono pewne sympatyzowanie, ale nie wiem, czy w świecie metalu mamy drugi taki band, na który spadały wszystkie możliwe oskarżenia – od nazizmu po nakłanianie do mordowania ku czci rogatego.
Nie zmienia to faktu, że numer ten wszedł na stałe do kanonu, a fani go uwielbiają. Zresztą, jak wspominają sami muzycy – wszystko to miało na celu przerazić i jednocześnie obrzydzić przypadkowym słuchaczom muzę Slayera. Osobiście muszę przyznać, że nie jest to jednak mój ulubiony numer z tego krążka. Bardziej leżą mi te punkowe, jadowite petardy jak chociażby Altar of Sacrifice czy też Reborn. Podoba mi się ich zwarta formuła i to, że nie ma w tym żadnej litości.
Slayer przetacza się po nas niczym rozpędzony walec – i tak ma być. Wszystko to oczywiście napędza Lombardo ze swoją perkusją. Album ten zresztą dla wielu jest „perkusyjną biblią”. W jego grze, co prawda, nie ma tutaj wielkiej finezji czy epickich przejść. Nie znajdziemy takich zagrywek, jak chociażby na albumie South of Heaven, ale za to prędkość, która w 1986 roku zaszokowała fanów, krytyków, jak i innych perkusistów.
Posłuchajcie sobie chociażby wspomnianego Raining Blood czy Necrophobic. Co tu się dzieje, to ja nie mam pytań – i nawet pomimo upływu lat, jest to nadal absolutny, techniczny obłęd. Gitary Jeffa i Kerry’ego to również poezja i brzmienie, które stworzyło potęgę tego bandu. Gdybym miał coś zmienić, to ogólnie zawsze uważałem, że bas Toma Arayi powinien być bardziej wyrazisty. Kiedy odpala się pewne koncerty Slayera, gdzie ten bas jest bardziej na przodzie, brzmi to jeszcze bardziej potężnie – ale no, nie byłbym sobą, gdybym nie pomarudził, nawet w przypadku swojego ukochanego Slayera.
Reign in Blood to bez wątpienia kamień milowy w historii muzyki, nie tylko metalowej. Czy jest to mój ulubiony album tej ekipy? Nie wiem, serio. Dziś powiem, że tak, ale już za dwa dni wskażę Wam chyba Seasons in the Abyss, a na sam koniec God Hates Us All i powiem: „tak, to jest najlepszy Slayer!”. Tak naprawdę każdy z ich albumów to zupełnie inna muzyczna przygoda i emocje. Nie dziel ich na lata, nie uważam, że tam się skończyli, a tam zaczęli.
Slayer to dla mnie religia. Zespół, który kształtował moje wyobrażenie o metalowej muzie. Z perspektywy czasu, jeśli chodzi o starą gwardię, to śmiało mogę powiedzieć, że bez Black Sabbath, bez Slayera, bez Mety moje życie wyglądałoby – a raczej brzmiałoby – zupełnie inaczej. Może moje gusta ewoluowały, słucham różnej muzy, ale jeśli chodzi o metal, to te trzy ekipy na bank towarzyszyć będą mi do końca.
Ich obecna „reaktywacja” cieszy mnie niesamowicie, bo uważam, że było zbyt wcześnie, aby kończyć ten band. Mam nadzieję, że w pewnym momencie uda się im dotrzeć do Polski i może wydać chociaż jakiś nowy album koncertowy, ponieważ serio brakuje mi nowych odsłon tej wściekłości i mroku, który szedł – i idzie – w parze z ich muzą.
Tracklist:
A1 Angel Of Death 4:50
A2 Piece By Piece 2:02
A3 Necrophobic 1:38
A4 Altar Of Sacrifice 2:49
A5 Jesus Saves 2:49
B1 Criminally Insane 2:13
B2 Reborn 2:20
B3 Epidemic 2:12
B4 Postmortem 2:44
B5 Raining Blood 4:23
Slayer - płyty winylowe, płyty CD i merch
Poziom kultowości tego zespołu jest niesamowity. Slayer to zespół, bez którego fani metalu nie wyobrażają sobie świata muzyki oraz nie ma co ukrywać swojego życia. Obok Metallicy, Slayer to najpopularniejsza kapela z gatunku thrash metal. Jeśli Meta szła w komercje i MTV, to Slayer szedł pod prąd i robił to co umie najlepiej, czyli grał bezkompromisową muzę. Ten zespół założony został przez legende metalu, czyli Kerryego Kinga w 1981 roku. Do składu dołączył Tom Araya (wokal + bass), Jeff Hannemana (gitara) oraz Dave Lombardo (perkusja). Ten skład trzaskał takie płyty, takie numery... masakra! Odlot! Szybkość, technika, punkowa werwa, agresja, mieli wszystko to czego oczekiwał słuchacz. Lata mijały, skład się zmieniał. Lombardo przychodził, odchodził. Jednak Slayer to był cały czas Slayer. Sytuacja zmienia się kiedy w 2013 zmarł Jeff Hanneman, oraz w tym samym roku definitywne pożegnanie z kapelą zaliczył Lombardo. Jego miejsc zajął drugi raz Paul Bostaph, a Jeffa zastąpił definitywnie Gary Holt z Exodus. Zespół grał w tym składzie do 2019 roku, czyli do rozwiązania kapeli. Bez wątpienia świat metalu bez nich nie będzie taki sam. Jeśli chcecie zapoznać się sami z albumami tej grupy, to zapraszamy Was do naszego sklepu, gdzie posiadamy płyty winylowe i płyty cd Slayera w rewelacyjnych cenach. Zaraszamy. Slayer! Napier****ć!