RED HOT CHILI PEPPERS Stadium Arcadium 4LP
- Vinyl, 4LP, Album, Box Set
Ostatni dobry album Red Hot Chilli Peppers, ale na bank nie najlepszy. Bardzo lubię „Stadium Arcadium”, mimo że różnie o nim mówiono. Ja widziałem w tym pewien powrót do formy i może nawet bardziej rockowego grania. Muzycy brzmieli bardziej popowo na „Californication” czy też „By The Way”, jednak tu panowie postanowili dać większą przestrzeń gitarzyście. Gitara tu nie jest jedynie funkowym plumkaniem, które gdzieś tam w tle po prostu jest. Albumy nagrane później z Joshem też były spoko, ale miałem wrażenie, że w trakcie miksów jego gitara gdzieś ginęła. Może wynikało to z tego, że RHCP nie było gotowe na taką zmianę? Tutaj natomiast Fru jest w świetnej formie, jakby miał już w głowie to, że po tym albumie odchodzi z zespołu i chce się pożegnać w piękny sposób.
Nie było to co prawda granie na poziomie „Blood Sugar Sex Magik” czy „Mother’s Milk”, ale słuchało się tego przyjemnie. Powrót Johna do zespołu w pewnym sensie dał mi nadzieję, że jeden z najważniejszych zespołów w mojej wczesnej muzycznej edukacji znów mnie zachwyci. Jednak panowie nadal boją się pieprznąć tą gitarą jak za dawnych czasów. Brakuje mi tego typu zagrywek na dwóch albumach nagranych po jego powrocie.
„Stadium Arcadium” było tym projektem, który nadal ukazywał RHCP jako zespół w doskonałej formie. Chcieli też w pewnym stopniu stworzyć RHCP w pigułce. Mamy tutaj ich przekrojówkę. Czasami jest bardziej punkowo, czasami rockowo, pop-funkowo, ale ciągle słychać, że mamy do czynienia z wiadomym składem. Tak jak wspomniałem, najważniejszy jest tutaj John. To na nim głównie opierają się te kompozycje. Nawet kiedy w gości przychodzi Omar z Mars Volty w „Especially in Michigan”, to John nadal jest tu najjaśniejszym punktem.
Zresztą już singlowy „Dani California” i jego sukces opierał się w dużej mierze na charakterystycznych partiach Fru. Wydaje mi się, że Anthony i John dopracowali również swoją dwugłosowość do perfekcji, Ich wokale uzupełniają się idealnie. Szczególnie słychać to w doskonałych balladach typu „Desecration Smile” czy „Strip My Mind”. Zespół również potrafi tworzyć tutaj ciekawe, niekoniecznie oczywiste melodie. Odpalcie sobie chociażby „21st Century”, gdzie Anthony w sumie od niechcenia tworzy refren, który z automatu instaluje się w naszych głowach.
Wydaje mi się również, że Flea się uspokoił. Jego zagrywki są w punkt, nie jest to tylko samo klangowanie dla klangowania. Doskonale wiemy, że Flea jest wirtuozem i potrafi to robić, ale tutaj zabrzmiał ciut inaczej, przynajmniej dla mnie. Wraz z Johnem tworzą przepiękne harmonie i zagrywki, nawet kiedy któryś z nich wychodzi naprzód, to i tak tworzą jedną, nierozerwalną całość. Ich współpracę fajnie słychać chociażby w „Readymade”, który jest jednocześnie jednym z moich ukochanych fragmentów tego albumu. Jest to numer, który ma w sobie ducha zarówno starych Red Hotów, jak i fascynacji rockiem lat 70. Nie oznacza to jednak, że Flea nie szaleje z basem. „Warlocks” czy „Tell Me Baby” to jego klasyczny styl i to, za co fani pokochali ten band, a basiści stawiali mu pomniki.
„Stadium Arcadium” to 2,5 godziny muzy, dlatego też ciężko opisać każdy numer tu zawarty w dość zwięzłej formule, zwłaszcza że serio dzieje się tutaj dużo przez te 28 numerów. Szkoda, że RHCP już później nie poszli w tym kierunku. Tak jak wspominałem, album ten kończy moim zdaniem złoty okres Red Hotów. Fajnie, że John wrócił, ale w jego powrocie widzę jedynie walizki dolarów, a nie chęć tworzenia zajebistych numerów, jak na tym albumie.
Tracklista:
Jupiter
A1 Dani California
A2 Snow ((Hey Oh))
A3 Charlie
B1 Stadium Arcadium
B2 Hump De Bump
B3 She's Only 18
B4 Slow Cheetah
C1 Torture Me
C2 Strip My Mind
C3 Especially In Michigan
C4 Warlocks
D1 C'mon Girl
D2 Wet Sand
D3 Hey
Mars
E1 Desecration Smile
E2 Tell Me Baby
E3 Hard To Concentrate
F1 21st Century
F2 She Looks To Me
F3 Readymade
F4 If
G1 Make You Feel Better
G2 Animal Bar
G3 So Much I
G4 Storm In A Teacup
H1 We Believe
H2 Turn It Again
H3 Death Of A Martian