MASTODON Hushed And Grim 2LP CLEAR
- Vinyl | 2LP | Album | Clear
Mastodon od jakiegoś czasu jest na ustach wszystkich fanów muzyki rockowej. Nie chodzi tutaj o to, że panowie lada moment wydadzą swój najnowszy album, a o roszady personalne wewnątrz zespołu. Odejście współzałożyciela, gitarzysty i jednego z wokalistów, czyli Brenta Hindsa, to potężny cios. Piszę w czasie teraźniejszym, bo serio nadal nie mogę w to uwierzyć. Brent był nierozerwalnym elementem całej układanki o nazwie Mastodon. Fakt, że na ostatnich płytach jego wokalu było coraz mniej, a partie bardziej rozkładały się na linii Dailor-Sanders, ale jego wpływ na muzykę był ogromny, zwłaszcza na tych pierwszych, kultowych krążkach.
Gdyby to np. zespół opuścił Bill Kelliher, to szczerze – tak bym nie płakał. Uwielbiam jego styl gry, jest tak samo ikoniczny jak reszta chłopaków, ale nie miał on aż takiego wpływu na powstawanie albumów. Nie wyobrażam sobie np. wykonywania numerów z „Crack The Skye” na żywo, takich jak „Oblivion”, bez wokali Hindsa. Albo co gorsza – żeby ten numer czy inne, gdzie jego głos był kluczowy, wypadły z setlisty.
Pierwszy koncert po odejściu Hindsa, w ramach festiwalu zespołu Tool, odbył się z udziałem Bena Ellera, który go zastąpił. Niby jest okej, momentami wręcz zajebiście, ale nadal nie mogę się do tego przekonać. Wiem, że Hinds ostatnio na scenie bywał w różnej formie wokalnej. Poza tym jego miłość do substancji odurzających połączona z niechęcią do grania metalu raczej nie posuwała kapeli do przodu, ale no kurde – brakuje go tam!
Jednak nie skreślam nowego albumu Mastodona – a skąd! Zresztą, kiedy wiele moich ukochanych zespołów, takich jak Dillinger Escape Plan, zakończyło karierę, nie ma co obrażać się na ostatnie wybitne, współczesne kapele. Od momentu, kiedy ogłoszono ten „rozłam”, z uporem maniaka odświeżam ich albumy. Ożywają wspomnienia, przypominam sobie emocje, jakie towarzyszyły mi przy pierwszym słuchaniu np. „Blood Mountain”.
Skoro jednak jesteśmy w roku premiery nowego Mastodona, to przypomnijmy sobie ich ostatni krążek – „Hushed and Grim”. Stawiam go na równi z klasykami pokroju „Blood Mountain” czy „Leviathan”. Fakt, to już inne granie – mniej w tym ciężaru, mniej dusznego metalu, a więcej różnych odcieni progresywnego rocka i przestrzeni. Po słabym „Emperor of Sand”, który uważam za ich najgorszy album, nie miałem żadnych oczekiwań. Gdzieś tam po cichu liczyłem na bangery w stylu „The Motherload” z „Once More 'Round the Sun”, ale to tylko tyle. Swoją drogą pamiętam, jak klip do wspomnianego numeru obraził „true” fanów metalu – twerkujące laski w metalowym klipie?! Kto to widział!
Tutaj jednak nie było przebojów, nie było krótkich, chwytliwych numerów, a półtoragodzinna, kosmiczna podróż. Mimo że dziś raczej nie nagrywa się tak długich albumów, panowie poszli śladem klasyków i nagrali album wbrew panującym zasadom. I nie dłużył mi się on nawet przez chwilę. Wysłuchałem go od deski do deski z wypiekami na twarzy, zachwycony tym, jak genialnie połączyli swoje ostatnie ciągoty do przebojowych melodii z progresywnymi, metalowymi tradycjami.
Nie powiedziałbym jednak, że ten album to „Mastodon w pigułce” czy złoty środek między ich początkami a nowym obliczem, które rozpoczęło się w erze „Crack The Skye” i „The Hunter”. Bardziej odbieram go jako nową drogę, kolejną ewolucję brzmienia. Strasznie podoba mi się ta przestrzeń i luz w ich grze. Mimo że są to naprawdę techniczne i skomplikowane partie, panowie grają je na pełnym luzie. Ten luz daje nam pewien „oddech” – nie jesteśmy przytłoczeni kompozycjami. Mamy tutaj echa rockowych kapel lat 70., połączone z przestrzenią lat 80., jak chociażby we floydowskim „The Beast”, opartym głównie na wokalu Hindsa (znów płacz!). Genialny track swoją drogą.
Jak już wspomniałem, lwia część wokali na tej płycie należy do Branna Dailora i Troya Sandersa. Od zawsze twierdzę, że Dailor jest najlepszym wokalistą w całym zespole i fakt, że przy tym gra takie rzeczy na perkusji, to po prostu wow. Na przestrzeni lat to właśnie jego wokal dodał Mastodonowi bardziej przebojowego sznytu – i niesamowicie mnie to cieszy. Takie numery jak „Teardrinker” czy „Gigantium” to najlepsze wizytówki tego, o czym mówię. Jego wokal w połączeniu z Sandersem to już totalna poezja – wystarczy posłuchać „Eyes of Serpents”! Żeby nie było – Troy również solo brzmi genialnie, szczególnie w balladowym „Had It All”, który jest jednym z moich ulubionych numerów na płycie.
W gruncie rzeczy mógłbym tu wymieniać każdy numer, rozbierać go na części pierwsze i tłumaczyć, dlaczego akurat go uwielbiam. Ale nie mamy na to czasu, a też nie chcę odbierać Wam przyjemności obcowania z tą muzyką. Ten album to kosmos, to surrealistyczny obraz malowany dźwiękiem, ale teraz wiemy, że to też zamknięcie pewnego etapu ich historii. To przykład tego, jak można starzeć się z klasą i jednocześnie stać się bardziej wyrafinowanym i złożonym.
Liczę, że na nowym albumie – już jako trio (?) – panowie rozpoczną kolejny etap swojej muzycznej podróży. Mimo że stracili jednego z kapitanów, nadal są znakomitą ekipą. Polecam ten album zarówno tym, którzy stracili z nimi kontakt dawno temu, jak i tym, którzy nigdy wcześniej z nimi nie obcowali, bo to po prostu znakomita muzyka.
Tracklista:
A1. Pain With An Anchor 5:02
A2. The Crux 5:00
A3. Sickle And Peace 6:18
A4. More Than I Could Chew 6:52
B1. The Beast 6:03
B2. Skeleton Of Splendor 5:04
B3. Teardrinker 6:33
B4. Pushing The Tides 3:30
C1. Peace And Tranquility 5:56
C2. Dagger 5:12
C3. Had It All 5:26
C4. Savage Lands 4:25
D1. Gobblers Of Dregs 8:34
D2. Eyes Of Serpents 6:50
D3. Gigantium 6:54
Kolorowe płyty winylowe cieszą oko każdego melomana, który lubi mieć coś specjalnego w swojej kolekcji winyli. Są to zazwyczaj limitowane wydawnictwa, które są ściśle ograniczone pod względem ilości. Skutkuje to w późniejszym czasie wzrostem wartości danej płyty i wówczas dane wydawnictwo staje się elementem poszukiwań zbieraczy płyt. Różnorodność w kwestii koloru płyty winylowej jest nieograniczona - płyta może zostać wytłoczona w jednym bądź wielu kolorach, może również posiadać swoistego rodzaju specjalnie wytworzone plamki tzw. splattery. Istnieją również płyty, na których zostały wytłoczone rysunki - takie wydawnictwa nazywa się picture disc (PD). Zachęcamy do zapoznania się z naszą ofertą kolorowych płyt winylowych i limitowanych wydań winyli, gdyż w przyszłości mogą się one okazać się udaną inwestycją!