JANE'S ADDICTION Nothing's Shocking LP
- Vinyl, LP, Album, Reissue
Jane’s Addiction to jeden z najważniejszych zespołów w historii alternatywnego rocka. Uważam, że wszystko co robili do „Ritual de lo habitual” jest znakomite. Byli w tym czasie na absolutnym topie i wydawało się, że nic tego nie zmieni. Jednak ich burzliwe życie osobiste spowodowało, że zespół nie ma tak kultowego statusu i takiego poklasku jak np. Red Hot Chili Peppers czy Faith No More. Panowie oprócz tego, że tworzyli zajebistą muzykę zatracali się we wszystkich możliwych narkotykach, co prowadziło również do awantur wewnątrz zespołu, które natomiast spowodowały zawieszenie ich działalności.
Czasami wydaje mi się, że awantur i tzw. zawieszeń było tam więcej niż płyt w ich katalogu. No, ale czasami liczy się jakość, a nie ilość. Moje pierwsze zetknięcie z ich muzą miało miejsce po obejrzeniu koncertu Gunsów. Axl śmigał po scenie w koszulce z okładką „Ritual”. Jako wierny fan kapeli sprawdziłem co tam takiego pan Rose chce mi zarekomendować. Dorwałem kilka numerów i faktycznie to było dobre. Było funkowo, było punkowo, było rockowo i absolutnie, cudownie psychodelicznie. Następnie odpaliłem album wspomnianych Red Hotów z Davem na gitarze, który do dziś jest moim zdaniem jednym z najlepszych albumów tej kapeli.
Jakiś czas później w moje ręce wpadł właśnie „Nothing’s Shocking”. Album ten rozkochał mnie w sobie od samego początku, a Dave Navarro szybko stał się jednym z moich gitarowych idoli. Już sam początek w postaci „Up The Beach”, gdzie Eric czaruje swoim basem i następujący po nim „Ocean Size” sprawił, że poczułem się jak na dziwnym haju. Perry natomiast ze swoim wokalem wprowadzał mnie w pewien trans, z którego nie chciałem się wyrwać.
Nawet kiedy muzycy przyspieszali, jak w „Idiots Rule”, „Mountain Song”, czy „Pigs In Zen” brzmiało to nadal magicznie i doskonale. Był w tym luz rodem ze słonecznej Kalifornii, ale też zakapiorski sznyt. Słychać było, że nie grają tego grzeczni chłopcy, a goście którzy potrafią dać w pysk. Fajnie mieszali doorsowskie fascynacje z punkowo-funkowym vibem.
Odpalcie sobie chociażby „Summertime Rolls”, w którym aż czuć zapach trawy w powietrzu. Jednak wspomniane narkotyki niszczyły ten zespół wielokrotnie. Nie znaczy to jednak, że późniejsze albumy były słabe. Bardzo lubię „Strays” oraz „The Great Escape Artist”. Na pierwszy rzut ucha nadal mieliśmy tam do czynienia z tym zespołem, ale jednocześnie słychać było jak dużo do niego wnosił Eric Avery ze swoimi kompozycjami. Teraz panowie tworzą nowy album w oryginalnym składzie z Averym.
Wydaje mi się jednak, że magia z pierwszych trzech płyt nie wróci. Problemy zdrowotne Navarro i brak jego udziału w koncertach sprawiły, że ich reunion (kolejny zresztą, gdyż Eric już wracał) nie budzi we mnie większych emocji. Na album oczywiście czekam, bo tak jak wspomniałem, Jane’s Addiction to ikona, bez której świat alternatywnego rocka nie byłby taki sam.
Tracklista:
A1 Up The Beach 3:00
A2 Ocean Size 4:22
A3 Had A Dad 3:44
A4 Ted, Just Admit It... 7:23
A5 Standing In The Shower... Thinking 3:03
B1 Summertime Rolls 6:18
B2 Mountain Song 4:03
B3 Idiots Rule 3:00
B4 Jane Says 4:52
B5 Thank You Boys 1:00