DEAFHEAVEN Lonely People With Power 2LP VIOLET
- Vinyl, LP, Album, Violet
Oj, doprowadzili oni niegdyś true metalowców do szewskiej pasji... Od samego początku Deafheaven byli solą w oku obrońców starej wiary. Dlaczego? Cały zamęt przyszedł przez nazywanie ich muzyki black metalem. Goście, którzy wyglądali, jakby grali w Joy Division, wrzucali do swojego grania elementy blacku, przez co krytycy zaczęli ich tak określać. Tak też Deafheaven stali się jednym z najważniejszych bandów kolejnej fali tego gatunku – a raczej pewnej wariacji na jego temat – a frustracja „rycerzy metalu” rosła wraz z ich popularnością.
Niby to, o czym piszę, wydaje się błahostką, ale dla ludzi, którzy szufladkują muzykę z absolutnym nabożeństwem, było to nie do przełknięcia. Gdzie lasy, gdzie fiordy, gdzie mejkapy i pieszczochy? Szczerze? Zdecydowanie wolę odpalić sobie cokolwiek od Deafheaven czy pokrewnych im kapel, niż na siłę ekscytować się nowymi albumami Darkthrone tylko dlatego, że „wypada”, bo to kult. Ale dobra, zostawmy ten drażliwy temat na boku…
Deafheaven poznałem dzięki ich drugiemu, przełomowemu albumowi „Sunbather”. Trafiałem na ten tytuł w niemal każdym możliwym podsumowaniu roku 2013 moich ulubionych artystów. Postanowiłem więc sprawdzić, o co tyle szumu. Oczywiście na „leśnych” forach też się przewijał – ale raczej jako obiekt żartu i pogardy, głównie przez różową okładkę. No cóż… Kiedy usłyszałem pierwsze dźwięki „Dream House”, już wiedziałem, że ten krążek zostanie ze mną na długo. Serio – ten miks shoegaze'owych klimatów, alternatywnego rocka, połączony z blackowymi bzykami i histerycznym wokalem George’a – to było TO. Z jednej strony patenty znane od lat, z drugiej – podane w świeży, zaskakujący sposób. A numer tytułowy? Muzyczny geniusz – piękno i ból zamknięte w 10 minutach.
W tym momencie zdobyłem wszystko, co tylko mogłem z ich katalogu. Debiutancki „Roads to Judah” i demówki błyskawicznie trafiły na moją półkę. Miałem kompletnie gdzieś zdanie gatunkowych purystów, którzy zatrzymali się na „Deathcrush” (które, swoją drogą, uwielbiam). Kolejne albumy – „New Bermuda” i „Ordinary Corrupt Human Love” – były zarówno potwierdzeniem ich pozycji, jak i sygnałem, że formuła zaczyna się wypalać. „Bermuda” jeszcze miała w sobie pewien błysk, ale „Ordinary” brzmiała już trochę jak odrzuty z poprzednich płyt. Lubię ten krążek, ale czuć było, że muszą coś zmienić. Że muszą przestać być zakładnikami „Sunbather”.
No i tu wchodzi „Infinite Granite”. Tak jak „różowy album” kiedyś podzielił scenę metalową, tak ten rozdzielił fanów samego Deafheaven. Weszli na nowe terytorium. No dobra – może nie zupełnie nowe, bo echa dream popu i alternatywy były u nich zawsze. Ale blackowe granie zostało tu praktycznie wycięte do zera – jak bas Jasona na „...And Justice for All”. Szczerze? Dla mnie to bardzo dobry album. „In Blur” i „Great Mass of Color” to totalna poezja. Tej wolności, tej świeżości właśnie oczekiwałem. W końcu – co innego mógłby powiedzieć gość zakochany w My Bloody Valentine i The Cure?
Dla tych, którzy czekali na „Sunbather 4.0” – rozczarowanie. Clarke zaczął śpiewać czysto, a zespół bliżej miał do Echo & the Bunnymen niż do jakiegokolwiek blacku. Pisząc to, zaczynam się zastanawiać: skoro tak bardzo lubię „Infinite Granite”, to czemu moja miłość do Deafheaven jakoś przygasła? Chyba po prostu ruszyłem dalej muzycznie.
Kiedy zaczęli zapowiadać nowe wydawnictwo – nie poruszyło mnie to. Nawet nie chciało mi się odpalać singli. „Pewnie znowu Sunbather w nowej odsłonie” – pomyślałem. Ale z ciekawości, kątem oka, patrzyłem, co się dzieje. I tu mnie złapali – tytuł „Lonely People With Power”. Od razu skojarzenie z genialnym „All We Love We Leave Behind” od Converge. Okładka? Też konkret – Jenna Haze. Kto zna jej historię, ten wie, jak dobrze pasuje do tego tytułu.
Postanowiłem poczekać na całość i odpalić album dopiero w dniu premiery. I proszę bardzo... Deafheaven przebiło „Sunbather”. Wrócili do swojego charakterystycznego brzmienia, ale dorzucili do niego kolejną warstwę. Nowy rozdział, nowe rozwiązania. Słuchając „Lonely People With Power”, zrozumiałem, jak bardzo mi ich brakowało. Ten senny, rozmyty klimat, połączony z histerią, agresją, depresją i pięknem – coś wspaniałego.
Mógłbym rozkładać każdy numer na czynniki pierwsze i rozpływać się jeszcze przez kilka stron, ale chyba już wystarczająco popłynąłem. Dlatego, drodzy czytelnicy/klienci – wskakujcie w świat „samotnych ludzi” i zanurzcie się w tej „mocy”. Uważam, że to jeden z najlepszych albumów tego roku. I nie tylko w kategorii „metal” – bo ta muzyka ma wiele odcieni i sięga daleko poza jeden gatunek. Deafheaven to po prostu zespół znakomitych muzyków. Ale przede wszystkim – ludzi z wielką, romantyczną wrażliwością ukrytą w ich dźwiękach.
Tracklista:
A1 Incidental
A2 Doberman
A3 Magnolia
B1 The Garden Route
B2 Heathen
B3 Amethyst
C1 Incidental II
C2 Revelator
C3 Body Behaviour
D1 Incidental III
D2 Winona
D3 The Marvelous Orange Tree
Kolorowe płyty winylowe cieszą oko każdego melomana, który lubi mieć coś specjalnego w swojej kolekcji winyli. Są to zazwyczaj limitowane wydawnictwa, które są ściśle ograniczone pod względem ilości. Skutkuje to w późniejszym czasie wzrostem wartości danej płyty i wówczas dane wydawnictwo staje się elementem poszukiwań zbieraczy płyt. Różnorodność w kwestii koloru płyty winylowej jest nieograniczona - płyta może zostać wytłoczona w jednym bądź wielu kolorach, może również posiadać swoistego rodzaju specjalnie wytworzone plamki tzw. splattery. Istnieją również płyty, na których zostały wytłoczone rysunki - takie wydawnictwa nazywa się picture disc (PD). Zachęcamy do zapoznania się z naszą ofertą kolorowych płyt winylowych i limitowanych wydań winyli, gdyż w przyszłości mogą się one okazać się udaną inwestycją!